Kolejny parny dzień. Pora monsunowa daje o sobie znać, choć szczęśliwie ten rejon Sigirii omijają ulewne deszcze. W recepcji hotelu otrzymujemy informację, że w okolicach Colombo i w południowej części wyspy opady przybrały bardziej intensywny charakter i nastąpiły lokalne podtopienia. U nas póki co po wczorajszej wieczornej mżawce wesoło przyświeca słońce, więc w dobrych nastrojach spożywamy smaczne w restauracji na brzegu basenu śniadanie podawane przez wiecznie uśmiechniętą obsługę (przyzwyczaić do tylu uśmiechniętych ludzi dookoła jest równie trudno, jak do szerokiego asortymentu serwowanych owoców tropikalnych, których wyśmienite smaki mają niewiele wspólnego ze swoimi odpowiednikami oferowanymi w polskich marketach), do którego lekki wiaterek jest przyjemnym dodatkiem.
Tym razem wyruszamy na południe, a naszym celem jest Polonnaruwa – druga w chronologii historyczna stolica Sri Lanki.
Jadąc dobrej jakości drogą asfaltową, otoczoną z obydwu stron zieloną gęstwiną ze zdumieniem dostrzegamy otaczające nieliczne osady i siedliska płoty z drutami wiszącymi smętnie na izolatorach. No tak: licząca obecnie ponad 12tys osobników lokalna populacja dzikich słoni ciągle się rozrasta, a zwierzęta te nie do końca chcą uszanować fakt wydarcia przez ludzi coraz większych obszarów dżungli pod pola uprawne. Stąd naelektryzowane płoty i żółte ostrzegawcze znaki na poboczach, informujące o występowaniu tych niezwykłych użytkowników dróg. Wkrótce też napotykamy pierwszego osobnika, pożywiającego się na skraju dżungli przylegającej bezpośrednio do drogi: to stary samiec, nie robiący sobie nic z przejeżdżających na wyciągnięcie trąby samochodów. Uprzedzeni przez kierowcę nie wysiadamy z samochodu (słonie uważają przejeżdżające pojazdy za coś naturalnego, ale zbliżający się człowiek może być uznany jako niebezpiecznego intruza, którego trzeba przegonić), a jedynie zatrzymujemy się w pewnej odległości, by zrobić zdjęcia. W dalszej drodze jeszcze kilkukrotnie spotykamy spacerujące poboczami słonie, a jedyne zdziwienie wywołał jeden osobnik, który czekał cierpliwie na skraju drogi na większą przerwę między pojazdami, aby dostojnie udać się na drugą stronę, gdzie pewnie zielenina wydawała się być smaczniejsza.
Również kierowcy okazywali życzliwość niecodziennemu pieszemu, bo widząc czekające na skraju drogi zwierzę zwalniali, żeby dać mu szansę na pokonanie przeszkody. Istna harmonia współistnienia.
Po półtorej godzinie jazdy dotarliśmy do celu.
Bilety wstępu (dość drogie dla obcokrajowców) kupujemy przy muzeum archeologicznym, po czym udajemy się na jego zwiedzanie. Narastające gorąco i wysoka wilgotność przy braku klimatyzacji nie działają zachęcająco do podziwiania wystawy, ale sama ekspozycją jest na pewno godna uwagi: ukazuje zarówno rys historyczny rozwoju tego miejsca, jak i posiada liczne eksponaty dowodzące dni jego dawnej świetności. Jedynie brak możliwości fotografowania wewnątrz budynku psuje nieco nasze dobre nastroje, ale w końcu świat nie jest idealny.
Następnie czas na ekspozycję plenerową.
Ponieważ ruiny licznych obiektów są rozrzucone na dużej przestrzeni, tuk tuk lub samochód wydaje się niezbędnym elementem do bliższego poznania tego niezwykłego miejsca.
Na pierwszy ogień idzie Cytadela. Znajdziemy tutaj Pałac Królewski, salę audiencyjną i basen kąpielowy. Wszystko otoczone intensywną zielenią drzew, z których cienia skrzętnie korzystamy, jako że słońce przypieka coraz mocniej, a rosnąca duchota stanowi pierwsze ostrzeżenie przed nadciągającymi opadami.
Następnie przemieszczamy się do Świętego Kwadratu, ze świątynią Vatadage (stupa z 4 posągami Buddy dookoła, otoczona kolumnami, na których w dawnych czasach wspierał się drewniany dach), kilkoma mniejszymi świątyniami i piramidą schodkową z wyraźnymi wpływami buddyzmu i hinduizmu, przed którą znajduje się wykuta w kamieniu „Księga Gal Pota”, w której wyryto długą listę osiągnięć i złote myśli jednego z kolejnych królów Polannaruwy.
Kolejnym etapem zwiedzania jest Miasto Mnichów, do którego droga wiedzie zadrzewioną alejką, po bokach której widoczne są fundamenty sklepów i domów dawnych mieszkańców miasta.
Jedynymi dość dobrze zachowanymi obiektami jest świątynia Lankatinaki (bez dachu) z potężnym bezgłowym posągiem Buddy wewnątrz i widoczna z daleka Biała Stupa Kiri Vihara.
Ostatnim punktem zwiedzania jest Gal Vihara, czyli grupa trzech posągów Buddy wykutych w skale podczas jej drążenia. Szczególne wrażenie robią 4 kolumny, usadowione pomiędzy posągami siedzącego i stojącego Buddy, stanowiące dowód na precyzję drążenia skały.
Jeszcze tylko drobny datek na utrzymanie obiektu i już można udać się na lunch. Pewnego przyśpieszenia nadały naszym działaniom odgłosy nadchodzącej burzy. Udało nam się schronić przed nadciągającą ulewą w restauracji, ale posilając się z niepokojem spoglądaliśmy na potoki wody lejącej się z nieba, jako że kolejnym punktem w dniu dzisiejszym miało być jeep-safari w parku narodowym Minneriya.
Po godzinie deszcz nieco ustał, a my otrzymaliśmy telefoniczną wiadomość, że w parku narodowym (jeszcze) nie padało, więc udaliśmy się w jego kierunku.
W starym wysłużonym jeep-ie rozpoczęliśmy nasze pierwsze w tej wyprawie safari. Naszym celem były licznie żyjące tutaj dziko słonie, a przy odrobinie szczęścia mięliśmy szansę na zobaczenie wielu gatunków ptaków (w tym kura cejlońskiego – symbolu narodowego Sri Lanki), stad jeleni, bawołów wodnych oraz żyjących (podobno) w tutejszych wodach krokodyli.
W czasie safari mieliśmy wiele przygód, łącznie z dwukrotnym grzęźnięciem w bagnie, kilkukrotnymi krótkotrwałym, choć silnymi ulewami i spotkaniami licznych zwierząt, w tym kilkukrotnie słoni. Jednak niewątpliwie największe wrażenie zrobiło na nas spotkanie z samotnym samcem słonia, posilającym się na skraju dżungli w niewielkiej odległości od trasy naszego przejazdu. Na widok ogromnego zwierzęcia zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy sesję zdjęciową. Niestety, słoń nie był w tym dniu w dobrym humorze lub nasza nieoczekiwana wizyta, zakłócająca mu spokój konsumpcji nie przypadła mu do gustu, bo wyraźnie rozeźlony zaczął się do nas zbliżać. Zgodnie z obowiązującymi na terenie parku zasadami takich spotkań zaczęliśmy się wycofywać pojazdem, aby zwiększyć dystans, ale fakt ten nie zadowolił słonia, bo widząc naszą skłonność do uniknięcia konfrontacji wyraźnie przyspieszył w naszym kierunku.
Starcie wydawało się być już nieuniknione od momentu, gdy słoń rozwarł szeroko uszy i uniósł bojowo trąbę do góry.
Kto nie widział przerażającego piękna i mocy szarżującego słonia, może to sobie jedynie wyobrazić.
Skuliliśmy się wewnątrz pojazdu, czekając na to co wydawało się nieuchronne i mając nadzieję, że klatka bezpieczeństwa uchroni nas przed ewentualnymi uderzeniami trąby. W ostatniej chwili przed atakiem i uderzeniem tej potężnej masy uchronił nas drugi pojazd (ten sam, który wcześniej pomógł nam się wydostać z błotnistej pułapki), który w tej chwili nadjechał z tyłu. Jego kierowca widząc rozwój sytuacji włączył światła na dachu i ruszył w kierunku szarżującego słonia, mijając nas skrajem drogi. Łączna masa i wielkości dwóch znajdujących się obok siebie pojazdów zniechęciła atakującego słonia do dalszych agresywnych działań i spowodowała jego szybką rejteradę z pola starcia.
Tak jak pierwszy raz widziałem szarżującego słonia, tak również pierwszy raz widziałem jego szybki unik w bok i wycofanie się.
Spotkanie było emocjonujące i tylko dzięki sporej dozie szczęścia wyszliśmy z niego bez szwanku.
W strugach deszczu, jednak już bez dalszych przygód dotarliśmy do wjazdu do parku, gdzie pożegnaliśmy naszego kierowcę.
Na miejscu poczekaliśmy na kierowcę drugiego pojazdu, który po kilku minutach również przybył, aby pogratulować mu odwagi i podziękować za ratunek.
Niestety, historia może mieć swój ciąg dalszy, ponieważ całe zdarzenie obserwowała z daleka straż parku, która wkrótce również nadjechała. Odważny kierowca może czasowo lub bezterminowo stracić licencję na prowadzenie safari w parku, ponieważ swoim zachowaniem zakłócił spokój zwierzęciu. Oczywiście trzymamy za niego kciuki, żeby udzielona nam pomoc nie miała takich fatalnych skutków.
Już po zmroku zmordowani, ubłoceni i przemoknięcie, ale szczęśliwi dotarliśmy ostatecznie do hotelu, by pełni wrażeń udać się na spoczynek.