Noc w pokoju nad brzegiem oceanu ma swój urok.  Morska bryza przynosi cudowne wytchnienie  w nasączonym gorącą wilgocią pomieszczaniu. Pewne ukojenie dawały rónież krótkie ulewy, które kilkukrotnie głośnym bębnieniem w dach wyrywały mnie ze snu.

Po leniwym śniadaniu ruszyliśmy do Beruwali, gdzie zaplanowałem kolejny przystanek. Po drodze odwiedziliśmy wylęgarnię żółwi morskiech.

Piękny wyspiarski kraj, jakim jest Sri Lanka ma nie tylko wspaniałe krajobrazy i bogatą kulturę, ale także odgrywa kluczową rolę w ochronie pięciu zagrożonych gatunków żółwi morskich: żółwia zielonego, żółwia szylkretowego, żółwia karetta, żółwia skórzastego i żółwia oliwkowego. Niestety, gady te z uwagi na łagodne usposobienie i smaczne mięso mają wielu wrogów naturalnych, a dodatkowo człowieka, który w najistotniejszy sposób wpływa na ich populację. Generuje bowiem  zagrożenia, które związane są między innymi z zanieczyszczeniem naturalnego środowiska (utrata pożywienia i zdolności rozrodczych), utratą siedlisk (rozwój budownictwa na terenach lęgowych) i nielegalnymi polowaniami. Stąd też małe prawdopodobieństwo, że wyklute w warunkach naturalnych małe żółwiątka mają niewielką szansę na dożycie okresu rozrodczego.

W odpowiedzi na te wyzwania wylęgarnie żółwi i ośrodki ratunkowe stały się kluczowymi sanktuariami wzdłuż wybrzeży Sri Lanki, poświęconymi ochronie tych łagodnych olbrzymów i zapewnieniu ich przetrwania dla przyszłych pokoleń.

Wylęgarnie żółwi i ośrodki ratunkowe są niezbędne do zachowania morskiej bioróżnorodności Sri Lanki. Zapewniają bezpieczne schronienie dla jaj żółwi, aby mogły się wykluć, jak rónież wychować małe żółwie, dopóki nie będą gotowe do wyruszenia w podróż do oceanu. Przyczyniają się tym samym do zachowania delikatnej równowagi ekosystemu morskiego, w którym żółwie morskie odgrywają kluczową rolę w podtrzymywaniu łańcucha pokarmowego oceanu.

Oprócz ich znaczenia ekologicznego, wylęgarnie żółwi i ośrodki ratunkowe promują również lokalną turystykę.

Na Sri Lance wzdłuż południowo-zachodniego wybrzeża znajduje się kilka wylęgarni żółwi i ośrodków ratunkowych z których każdy ma własne projekty ochrony. Niektóre ośrodki mają unikalne gatunki, takie jak genetycznie zmodyfikowane białe żółwie, węgorze elektryczne i homary tygrysie, które posiadają jad i występują w 17 różnych typach na całym świecie.

W czasie zwiedzania ośrodka widzieliśmy baseny z pływającymi dorosłymi osobnikami, które z uwagi na defekty genetyczne i uszkodzenia ciała będące rezultatani wypadków nie były by w stanie przetrwać w naturalnym środowisku. Ponadto znajdowały się tutaj zbiorniki ze świeżo wyklutymi maleństwami, które w bezpiecznych warunkach oczekiwały chwili, gdy zostaną wypuszczone do oceanu. O ile dotykanie i branie do rąk maluchów było dozwolone, to unikałem zbliżania dłoni do wody z zbiornikach z dorosłymi osobnikami. Ich silne dzioby były w stanie pokruszyć koralowce, więc z łatwością ucięły by moje palce.

Po dłuższym pobycie w ośrodku hodowlanym udaliśmy się się do kolejnego punktu zwiedzania: starego holenderskiego portu w Galle.

Galle to jedno z najbardziej fascynujących miast na Sri Lance, znane przede wszystkim ze swojego imponującego fortu, który jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Historia Galle sięga czasów starożytnych, kiedy to miasto było ważnym portem handlowym, odwiedzanym przez kupców z Persji, Arabii, Grecji, Rzymu, Malezji i Indii. Jednak to Portugalczycy, którzy przybyli na Sri Lankę w XVI wieku, zapoczątkowali współczesną historię miasta. W 1588 roku zbudowali oni fort, który został później rozbudowany i wzmocniony przez Holendrów po przejęciu kontroli nad miastem w 1640 roku. Holendrzy przekształcili Galle w główny ośrodek administracyjny i handlowy, a ich wpływ widoczny jest w architekturze i układzie urbanistycznym miasta.

Zwiedzanie zaczyna się zazwyczaj od fortu, który jest sercem miasta i jego największą atrakcją. To rozległa fortyfikacja otoczona masywnymi murami, z których roztaczają się piękne widoki na Ocean Indyjski. Spacerując po murach, można podziwiać nie tylko panoramę miasta, ale także liczne zabytki wewnątrz fortu. Znajduje się tutaj wiele kolonialnych budynków, które zachowały swój dawny urok. Uliczki fortu są wąskie i pełne życia, z licznymi kawiarniami, sklepami z antykami i galeriami sztuki, które tworzą niepowtarzalną atmosferę tego miejsca.                    Poza fortem warto odwiedzić też rynek Galle, gdzie można poczuć autentyczną atmosferę miasta i zobaczyć codzienne życie jego mieszkańców. Rynek tętni życiem, a sprzedawcy oferują zaróno świeże owoce i warzywa jak i owoce morza wyładowywane z małych kutrów w mijanym po drodze porcie oraz lokalne produkty.

Ostatnim punktem w dniu dzisiejszym było safari na łodzi po rzece Madu. Rzeka Madu to złożony ekosystem przybrzeżnych terenów podmokłych. Mimo że nazywana jest rzeką, jej struktura przypomina bardziej lagunę. Akwen wodny i wyspy rzeki Madu zajmują powierzchnię 915 hektarów, z czego 770 ha stanowią otwarte wody, a 145 ha to 64 małe wyspy. Kompleks rzeki Madu to bardzo bogaty, zróżnicowany biologicznie i wrażliwy ekosystem o znaczeniu ekologicznym wyższym niż jakikolwiek inny przybrzeżny ekosystem na całej wyspie.

Rzeka Madu jest znaną atrakcją turystyczną na Sri Lance i można zwiedzić ten ogromny ekosystem bagienny podczas rejsu łodzią o nazwie „Madu River Boat Safari”. W ramach safari zobaczyć można różnorodność biologiczną okolicznych mokradeł, które zamieszkuje prawie 20 gatunków ptaków, a także wiele różnych gadów i płazów, które przy odrobinie szczęścia można spotkać w czasie rejsu, Wyspę Cynamonową oraz Świątynię Buddyjską. Skorzystaliśmy z tej okazji.

Rejs zaczyna sie z ośrodka znajdującego sie w niewielkiej odległości od ujścia rzeki do oceanu. Żeby wpłynąć na namorzyny, trzeba pokonać lokalne mosty, których prześwit nad powierzchnią wody jest na tyle niewielki,  że trzeba składać nadbudóki i kłąść się na dnie jednostki pływajacej. Ale ta chwilowa niedogodność jest nagradzana wspaniałymi widokami po drugiej stronie przeprawy. W trakcie rejsu spotkaliśmy liczne ptaki oraz wielkiego warana, który podpłynął do nas zaciekawiony, ale nie otrzymawszy żadnej przekąski, odpłynął szybciej niż się pojawił.

Następnie wylądowaliśmy na Wyspie Cynamonowej, gdzie lokalny wytwórca wprowadził nas w tajniki produkcji tej przyprawy. Przy okazji skorzystaliśmy z oferty i zakupiliśmy olejek cynamonowy o intensywnym zapachu (ma właściwości rozgrzewające, antybakteryjne i odstraszajace insekty) oraz sproszkowaną korę w torebce (kto nie pamięta z dzieciństwa smaku jabłecznika z cynamonem???). Może cena nie była okazyjna, ale stanowiło to świetną pamiątke z wyspy.

Ostatnim punktem rejsu  była świątynia Buddyjska. Liczne posągi i wielka figura słonia były głównymi atrakcjami tego miejsca. Po dordze do miejsca startowego wycieczki minęliśmy również małą kapliczkę buddyjską, ulokowaną na wystającej z wody skale. Tak małą, że nie nie było za bardzo miejsca, żeby przybić łodzią i zajrzeć do środka. Minęliśmy ją więc, kierując się w drogę powrotną. Tym bardziej, że do szybszego powrotu zachęcały nas odgłosy grzmotu i gromadzące się czarne chmury. I zanim dotarliśmy do przystani, deszcz nas dopadł. W strugach lejącej się z nieba wody wysiedliśmy z łodzi i udaliśmy się w poszukiwaniu jakiejś godnej restauracji na lunch. Lokalny McDonald był przyjemnym urozmaiceniem w dotychczasowym menu, a duża porcja porcja frytek stanowiła przyjemny dodatek do dań lokalnych.

W czasie lunchu przestał padać deszcz i znowu na błękitnym teraz niebie pojawiło się słońce, momentalnie wypełniając otoczenie parą wodną. W drodze do hotelu zwiedziliśmy jeszcze kilka punktów widokowych z widokiem na ocean i kłębiące się nań fale.

Hotel, a właściwie wielki apartament z widokiem na pobliską plażę i ocean był ucieleśnieniem  naszych oczekiwań. Po wypakowaniu bagaży udaliśmy się na dłuższy spacer brzegiem oceanu, obserwując ptaki polujące na ryby i miejscowych wędkarzy/ rybaków, łapiących z brzegu ryby na wętkę. Oferowali nam swoje smakowicie wyglądające trofea do przyrządzenia na kuchence w apartamencie, ale nie chcięliśmy się bawić w smażenie, a po lunchu nie odczuwaliśmy potrzeby dodatkowego podjadania. Piękny zachód słońca był przyjemnym akordem na zakończenie dnia.