Czas pożegnać sie z Kandy i ruszyć w dalszą drogę na południe. Kończy się etap zwiedzania zabytków, których z każdym kilometrem drogi będzie teraz coraz mniej, a zaczyna się spotkanie z przyrodą i bardziej wypoczynkowymi obliczami wyspy.
Na pierwszy rzut poszedł znajdujący się na królującym nad miastem wzgórzu pomnik Buddy. 25m metrowej wysokości monument wykonany jest z pomalowanego na biało betonu ze złotymi refleksami na dłoniach i stopach. Oprócz pomnika Buddy, u stóp którego znajdują się dostępne dla odwiedzjacych tarasy widokowe oraz świątynia, będąca miejscem pielgrzymek nieszkańców Sri Lance.
Według wierzeń świątynia zapewnia szczęście i bogactwo każdemu, kto ją odwiedza i modli się u stóp białego Buddy. Ponadto wielu mieszkańców szuka tu błogosławieństw w związku z ważnymi wydarzeniami w życiu, takimi jak śluby, narodziny i egzaminy. Nam nie było niestety dane dostąpienia tego zaszczytu, ponieważ świątynia w czasie naszej wizyty zamknięta. Za to widok z tarau na Kandy wart był wysiłku wspinania się po schodach i brudzenia sobie stóp. Bo całośc pokonuje się oczywiście bez butów, które trzeba pozostawić na początku drogi ku statule. Oczywiście potem trzeba będzie te buty „wykupić”, dając „dobrowolny” datek na cele utrzymania całego kompleksu. Nie znaczy to oczywiście, że cerber pilnujący wejścia i sprzedający bilety nie będzie próbował naciągnąć nas na kolejny „dobrowolny” datek: choć kilkaset rupii, czyli jednego dolara, bo co to jest dla białasa jeden dolar… Mamy w tym aspekcie spore doświadczenie z corocznego styczniowego festiwalu żebractwa, którego owoce jeden cwaniaczek w czerwonych gaciach później wykorzystuje na dojenie kasy w ramach jakiegoś trudnego do rozliczenia „złotego melona/ melonów”. Ci tutejsi są przynajmniej na tyle uczciwi, że religa i etyka zabrania im czerpania prywatnych korzyści ze zbiórki i w przeciwieństwie do naszego kraju nie wydają znaczącej części (w zeszłym roku około 25mln USD) zebranych na mrozie przez otumanione dzieci na plakaty wyborcze zaprzyjaźnionej sitwy…. Byliśmy, wspieliśmy się na górę, zobaczyliśmy, w sumie oprócz widoku na miasto szału nie było.
Następnie udaliśmy się jeszcze bardziej na południe. Równiny porośnięte dżunglą z wyróżniajacymi się odosobnionymi formacjami skalnymi pochodzenia wukanicznego powoli zaczęły zastępować wzniesienia, które wkrótce ustąpiły górom. Równocześnie parne stojące powietrze ustąpiło rześkiemu chłodowi. Wkrótce dotarliśmy do kompleksu świątynnego w Nelligala. Nelligala Vihara zbudowana jest na szczycie wzgórza, a jej piękna konstrukcja ma wielką wartość architektoniczną. Główną atrakcją jest tutaj złota stupa, posągi Buddy Mahajany i drzewo Bo w złotej misie. Założona dopiero w 2015 roku, więc niewiele osób wie o tym miejscu, ale rzeczywiście warto go odwiedzić. Te wspaniałe budowle, położone na wysokości 700 m nad poziomem morza, łączą się z czystym, błękitnym niebem i widokami, które zabiorą Cię wiele kilometrów! Posągi i projekty są w kolorze złotym, podobnie jak specjalna złota misa, w której znajduje się Drzewo Bo. Znajduje się tu również wysoka na 20 metrów złota stupa w kształcie bańki, która wyróżnia się na niebieskim tle. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że budowę tej stupy zakończono w ciągu trzech miesięcy.
Po dotarciu na miejsce znaleźliśmy dużo przestrzeni do zaparkowania pojazdu oraz liczne stragany, gdzie można kupić kwiaty i inne ofiary buddyjskie. Do miejsca świątynnego prowadzą piękne kamienne schody. Dotarcie na szczyt zajmuje zaledwie kilka minut, a niesamowita panorama rozpościerająca się ze szczytu naprawdę robi wrażenie: spektakularny krajobraz wzgórz, plantacji zielonej herbaty i bujnych lasów otaczających to miesce pozostawiają niezapomniane wspomnienia. Złota Stupa po lewej stronie doskonale odbija światło słoneczne. Dalej za nią na podeście znajduje się posąg Buddy na słoniu. Wcześniej, gdy podest nie był jeszcze zadaszony, posąg robił jeszcze większe reażenie na tle majestatycznych gór, które okalają to miejsce. Po zadaszeniu widok utracił trochę na ulotności piękna, ale wciaż robił duże wrażenie na gościach. Wracamy w kierunku świątyni. Po lewej stronie mijamy białą stupę otoczoną złotymi łabędziami. Na wprost przed wiodącą do światyni alejką znajduje się zawieszony na mocnym żelaznym stelażu duży dzwon, na którym widnieje napis mówiący, że jest to gest przyjaźni w formie darowizny od Tajlandii. Utwardzona ścieżka ze złotymi posągami Buddy po prawej stronie i drzewem Bo w wielkiej złotej wazie prowadzi do świątyni, w której przechowywane są święte relikwie. Przy wejściu po obydwu stronach wiądących do wnętrza schodków stoją dwa złote lwy, a gości w Świątyni wita grupa bębniarzy. W komnatach otaczających relikfie można zobaczyć piękne malowidła.
Zobaczyliśmy także niesamowitą statuę Boga Samana osadzoną majestatycznie na białym krześle – jedną z najlepszych konstrukcji tego bóstwa wykonanych przez człowieka. Od imponujących kłów słonia i efektownie wyrzeźbionej korony, zadbano o każdy najdrobniejszy szczegół. Z pewnością świątynia ta, choć nowa, zbudowana w tak wspaniałym miejscu robi duże wrażenie na gościach.
Kolejnym punktem zwiedzania była wieża Ambuluwawa (Ambuluwawa Tower). Choć rzadziej odwiedzana, z pewnością jest godna uwagi. Znajduje sie na szczycie nad miastem Gampola. W ostatnim czasie popularność tego miejsca wzrosła, zwłaszcza ze względu na zapierające dech w piersiach widoki, jakie można podziwiać, wspinając się na szczyt 48 metrowej wieży. Niestety, ta wspinaczka nie należy do łątwych, bowiem odbywa się po wąskich, spiralnych schodach, zwężających się z każdym stopniem. Wspinając się na górę, mijamy kilka platform widokowych, z których możemy podziwiać wspaniałe widoki. Jeśli ktoś lubi wyzwania i nie ma lęku wysokości, jest to jedno z najfajniejszych miejsc do odwiedzenia na Sri Lance. Po zostawieniu pojazdu na parkingu wynajęliśmy tuk-tuka, który stromym podjazdem dowiózł nas do celu. Były to z pewnością doskonale wydane pieniądze, bo podejście pod tę stromą górę kosztowało by nas sporo wysiłku, a tak kilka minut strachu w czasie szaleńczej jazdy z ledwie dyszącym silnikiem i byliśmy na miejscu. Wolałem jednak nie myśleć o jeździe w dół…
Samo wejście nie stanowiło problemu, natomiast od pewnego momentu spiralne schody i niskie barierki sprawiły, że przestaliśmy się czuć bezpiecznie i komfortowo, więc zrezygnowaliśmy z dalszej wspinaczki. Trudno sobie wyobrazić, jak niebezpieczne jest to miejsce gdy wieża jest pełna ludzi chcących zrobić sobie selfie na szczycie. Na szczęście w dniu naszej wizyty gości nie było dużo, więc przynajmniej ten problem odpadł. Ponadto obok znajdowała się platforma widokowa, z której można było zrobić zdjęcia tej niebanalnej konstrukcji.
Droga w dół istotnie była wyzwaniem, a szaleńcza jazda na długo pozostanie nam w pamięci.
Dalsza trasa wiodła między wzgórzami pokrytymi krzewami herbacianymi: cała okolica podzielona była na plantacje, na których w pocie czoła pracowali współcześni niewolnicy. Zgrupowani w spółdzielniach zbieraczy, z wielkim koszem na plecach, codziennie pokonywali kilometry ścieżek między krzewami, aby uzbierać dzienną normę 20kg liści. Krzewy rosły z nimi, więc mogli zbierać herbatę wędrując po tej samej ścieżce całe życie. W zamian mięli zapewniony dach nad głową, wyżywienie i skromne kieszonkowe. I tak przez dzień po dniu od chwili zakończenia edukacji w obowiązkowej szkole podstawowej. O ile oczywiście nie mięli w sobie na tyle samozaparcia, oby opuścić te zagubione w górach plantacje i szukać lepszego losu w jakimś większym mieście. Będę pamiętał o tych ludziach i ich ciężkiej pracy każdorazowo, gdy sięgnę po szklankę ze świeżo zaparzoną herbatą…
Zrobiliśmy kilka przystanków, aby nacieszyć oczy soczystą zielenią krzewów i zrobić pamiątkowe zdjęcia, zanim dotarliśmy do malutkiego sennego miasteczka Dalhousie, skąd kolejnego dnia wczesnym rankiem mięliśmy zacząć wspinaczkę na Adams Peak, świętą górę Sri Lanki.