W planach na dzisiaj zwiedzanie okolic Kandy. To gwarne i zatłoczone miasto ma swoje urodziwe, warte poznania miejsca. Po wzorajszym pokazie w Tooth Relics Temple nadszedł czas na bliższe poznanie turystycznych atutów jego okolic. Na pierwszy ogień poszła świątynia buddyjska Gadaladeniya: trochę na uboczu, trochę zaniedbana, ale ponieważ jest wyznacznikiem rozwoju religi na tym obszarze w okresie największej świetności Kandy, nie mogła zostać pominięta.
Kolejnym punktem zwiedzania była oddalona o kilkanaście kilometrów Pinnawala, słynna ze swoich ośrodków dla słoni (Elephant orphanage).
Po spotkaniu z tymi zwierzętami na terenie parku narodowego Minneriya liczyliśmy teraz na bliższy i bezpieczniejszy kontakt z tymi zwierzętami. Częściowo to sie spełniło, ale nie do końca. Sam ośrodek nie zmienił się bardzo od mojej ostatniej wizyty, może z wyjątkiem braku możliwości spotkań z najmłodszymi zwierzętami. Wówczas karmienie malutkich słoników mlekiem z 1,5l butelki PET to było trochę jak pamiętna walka Gołoty z Tysonem: kilka mrugnięć okiem i po sprawie. Zakupiłem wtedy w sumie 3 butelki, żeby uchwycić choć jedno ujęcie, a i to nie przetrwało na karcie SIM. Teraz już tej okazji nie było, więc inni nie dowiedzą się, że te z pozoru delikatne włoski na głowach rozkosznych malców są twarde jak szczotka druciana…. Oprócz zdjęć dorosłych osobników na rozległym wybiegu i możliwości karmienia dorosłego osobnika owocami (za symboliczna opłatą) nie było tutaj nic więcej do fotografowania. Trochę plansz informacyjnych o różnych ciekawostkach o tych zwierzętach i sklep z pamiątkami/ „badziewkami” dla turystów i tyle. Za to samo karmienie owocami było na pewno sporą frajdą: można się było pobawić w umieszczanie kawałków owoca w zakończeniu trąby, poczuć jej delikatną siłę i spojrzeć w smutne oczy temu niewątpliwie inteligentnemu zwierzęciu. Kilka minut zabawy i koniec. Na pożegnanie, w czasie robienia ostatniego zdjęcia słoń położył mi swoją trąbę na ramieniu, a jej wilgotna końcówka powoli opadła, zostawiając wielkiego całusa. Będę chodził tak naznaczony do końca dnia…..
Po wyjściu z ośrodka udaliśmy się do restauracji na lunch. Mieściła się ona nad rzeką, a dojście do niej prowadziło wąską uliczką ze straganami z pamiątkami po obu stronach. Zaletą tej restauracji były stoliki na balkonach nad rzeką (tę samą uliczką wkrótce miały przybyć na kąpiel w rzece słonie) i całkiem niezłe jedzenie w formie bufetu „jedzenie do woli za stałą opłatę” (tylko drinki były płatne za sztukę), natomiast wadą horendalnie wysokie rachunki za tę przyjemność. Cóż: ktoś tutaj miał smykałkę do interesów i dobry pomysł na business. Nawet w okresie pory deszczowej restauracja zawsze miała swoich amatorów, mniej chętnych na jedzenie, w bardziej na widok kąpiących sie słoni. Zdążyliśmy zjeść kunch i włąśnie zabieraliśmy sie do deseru, gdy z rykiem trąb nadeszła pilnowana przez kornaków w zielonych koszulach, licząca kilkanaście osobników (w tym 4 rozkoszne maluchy) grupa. Woda chyba była za zimna lub niezbyt czysta, bo równie mądre co wybredne zwierzęta wzdrygały sie przed wejściem do rzeki i trzeba było dłuższych zabiegów, żeby wreszcie sie zdecydowały na ten krok. Pomimo, że w stadzie znajdowały się wyłącznie osierocone kiedyś i obecnie już dojrzałe samice ze swoimi młodymi oraz kilka podrostków płci męskiej (oczywiście mogly w nim przebywać wyłącznie do osiągnięcia dojrzałości płciowej, po czym w naturze są bezwzględnie przeganiane ze stada), można było wyraźnie zaobserwować strukturę stada i jego współpracę: wszystkie wspierały się wzajemnie wchodząc po śliskim brzegu do wody, w wodzie utworzyły zaś krąg ochronny trzymając najmłodsze osobniki wewnątrz, a każdy z maluchów był pod baczną obserwacją co najmniej jednej dorosłej samicy (matki?), której trąba wciąż go podpierała w celu uniknęcia nieszczęścia w silnym dzisiaj nurcie. Nie obyło sie bez przygód, bo gdy dwa osobniki położyły się w rzece, pozwalając dodatkowo polewać woda (same od czasu do czasu rewanżowały się kornakom, polewając je wodą nabraną wcześniej trąbami) i tym samym skupiły na sobie uwagę opiekunów. W tym czasie kilka ciekawskich osobników wybrało sie na wyprawę na drugi brzeg rzeki. Ale ponieważ ten był zbytnio stromy, aby na niego się wspiąc, wkrótce musiały zawrócić. Obserwowanie tych sympatycznych ssaków mogło by trwać godzinami, ale my wkrótce zakończyliśmy tę przyjemność, by kontynuować zwiedzanie. Jedynym przykrym akcentem tej częci dnia był widok jednego z pracowników sierocińca, stojącego na uboczu z długą strzelbą dużego kalibru (miałem złudną nadzieję, że z nabojami usypiającymi, a nie ołowianymi lulami w płaszczu z mosiądzu). Zabawa zabawą, ale środki bezpieszeństwa były ciągle w pogotowiu.
Kolejnym punktem zwiedzania była fabryka herbaty. Cejlon słynie z herbaty (wprowadzonej i rozpowszechnionej w XIXw przez Anglików)i mało kto wie, że w okresie przebywania na wyspie Holendrów i Portugalczyków główną rośliną uprawianą przez kolonizatorów na eksport byłą kawa. Dopiero po przywleczeniu skąś choroby, która w krótkim czasie skutecznie zabiłą drzewa kawowe, zastępujący dotychczasowych kolonizatorów Anglicy sprowadzili z Indii herbatę, próbując (z doskonałym skutkiem) jej uprawy na wyspie.
Sama fabryka była nowoczesnym zakładem, skupiającym od okolicznych planatatorów zebrane liście i przerabiała je na pakowaną w 50kg worki herbatę, która byłą następnie wysyłana w okolice Colombo do przedstawicieli wielkich sieci dostyrybucji, gdzie była brandowana i wysyłana dalej.
W trakcie zwiedzania czarująca przewodniczka oprowadziłą nas po zakładzie, wtajemniczając zaróno w sam proces produkcji, jak i wybrane aspekty pozwalające na rozpoznawanie i wybór w przyszłości odpowiedniego do naszych potrzeb rodzaju liści. I tak dowiedzieliśmy się, że produkowaną tutaj herbatę można w zależności od rodzaju na zwyczajną (czarną lub zieloną) oraz srebrną (białą) i złotą, które to ostatnie dwie zbiera sie z innych rodzajów krzewów.
Na cykl produkcji składa sie suszenie wstepne, rolowanie (skręcanie liści w odpowiednich maszynach), ich fermentacja (nie dotyczy herbaty zielonej), suszenie i separacja gatunkowa w zależności od wielkości liści.
Cala miesięczna produkcja fabryki to około 100t herbaty czarnej i zielonej oraz około 25kg herbaty srebrnej (białej) i złotej.