Po przyjemnym śniadaniu nad brzegiem oceanu ruszyliśmy do ostatniego punktu naszego touru: Colombo.
Colombo jest największym miastem Sri Lanki, stolicą biznesową oraz siedzibą przedstawicielstw dyplomatycznych. Znajduje się na zachodnim wybrzeżu wyspy, północna i północno- wschodnia część miasta jest tworzona przez rzekę Kelani, która łączy się z morzem w części miasta zwanej Modera. Rzeka używana jest do transportu, rybołówstwa, wydobycia piasku i do produkcji energii wodnej. To w Kolombo rozwija się przemysł chemiczny, włókienniczy odzieżowy oraz obuwniczy.
W VIII wieku na tereny Colombo zaczęły przybywać Arabowie, którzy tworzyli handlowe osady. Wybrali oni ten obszar, gdyż był tutaj mały port rybacki, który stopniowo rozbudowywali, a dzięki któremu mogli oni prowadzić działalność i interesy handlowe. Pierwszym Europejczykiem, który przybył do Kolombo był portugalski badacz. Podczas swojej pierwszej wizyty zawarł pakt z królem Kotte Parakramabahu, który umożliwił Portugalczykom handel uprawianymi na wyspie przyprawami. Stopniowo zaczęli oni wypierać Arabów, ale tez nie cieszyli się tą zdobyczą zbyt długo. Około 1650 roku osada została przejęta przez Holendrów, którzy zaczęli uprawiać cynamon. W 1815 roku miasto ustanowiono stolicą Cejlonu, wówczas nastąpiłą gwłtowna rozbudowa miasta. Od 1948 roku Colombo uzyskało niepodległość od Wielkiej Brytanii.
Stolica – nie stolica (do 1980 roku Colombo było stolicą Sri Lanki, później większość urzędów przeniesiono do podmiejskiej mieściny Sri Jaya Kotte ale wkrótce rozrastająca się aglomeracja wchłonęła to miejsce w swoje granice) na tyle zmieniła się w ostatnich latach, że trudno ją było poznać (porównując ją ze wspomnieniami z mojej ostatniej wizyty). Po zakończeniu konfliktu z Tamislkimi Tygrysami wpompowano ogromne pieniądze w jego unowocześnianie i rozbudowę, że z zapyziałego miasta o niskiej zabudowie przeobraziła się z pełnowymiarową stolicę, gdzie betonu nie żałowano, a wyrastające (przy sporym udziale firm chińskich) jak grzyby po deszczu kolejne wieżowce stały się symbolem nowoczesności kraju.
Plan zwiedzania miasta był na tyle bogaty, że podzieliliśmy go na punkty konieczne do zwiedzania i resztę, którą planowaliśmy odwiedzić w miarę możliwości czasowych. Większość udało się zrealizować.
Samo dotarcie do miasta, pomimo stosunkowo wczesnej pory, nastręczyło nam wiele trudności, których wspólnym mianownikiem była niewydolnośc komunikacyjna aglomeracji i jeden pernamentny korek. Stąd zamiast godziny jazdy dotarcie do pierwszego punktu programu zajęło nam prawie trzy godziny.
Zwiedzanie zaczęliśmy od jednego z najbardziej znaczących historycznie miejsc w Kolombo: Independence Memorial Hall. To pomnik narodowy Sri Lanki, który został. zbudowany na pamiątkę uzyskania niepodległości przez Sri Lankę od rządów brytyjskich 4 lutego 1948 r. Znajduje się w jednym z najbardziej elitarnych miejsc Kolombo, na Skwerze Niepodległości (Independence Square).
Independence Memorial Hall w Kolombo mieści pomnik pierwszego premiera Sri Lanki i jest miejscem organizacji wydarzeń religijnych oraz także obchodów dnia narodowego a także popularnym miejscu do spacerów i joggingu.
Dotarliśmy tam w szczęśliwym momencie, bo akurat kilka autokarów z turystami odjeżdżało, a kolejne jeszcze nie nadjechały. Było więc na tyle spokojnie, żeby obejść cały plac i znajdujący się pośrodku pawilon wsparty na kolumnadzie. Zabawiliśmy tam nieco dłużej z uwagi na ulewę, która złapałą nas w toku zwiedzania.
Następnym punktem zwiedzania był Viharamahadevi Park (dawniejj Victoria Park), znajdujący sie w Ogrodach Cynamonowych (Cinnamon Gardens), naprzeciwko ratusza z epoki kolonialnej, który w odpowiednim ujęciu może uchodzić za kopię Białego Domu w Waszyngtonie. Został zbudowany przez brytyjską administrację kolonialną i jest najstarszym i największym parkiem w Kolombo. Park pierwotnie nosił nazwę „Victoria Park” na cześć królowej Wiktorii , ale 18 lipca 1958 roku zmieniono jej nazwę na cześć królowej Viharamahadevi.
Po niedawnej ulewie nie było już za wiele śladów, wysoka temperatura i silne nasłonecznienie powodowało błyskawiczne parowanie. Nie było również efektu przyjemnego ochłodzenia po deszczu, raczej pozostawał efekt sauny. Przejście po parku związane było z omijaniu kałuż. Dwie główne atrakcje tego miejsca to widok wielkich jak koty nietoperzy (nie wampirów, żywiących się nektarem kwiatów) i widok na „Biały Dom” i udało się je zobaczyć.
Kolejny punkt zwiedzania to Gangaramaya Buddha Temple, przepiękna nowoczesna świątynia buddyjska położona na brzegu Południowego Jeziora Beira. Ślicznie ulokowana i równie ślicznie udekorowana rzędem pozłacanych posągów Buddy…. Taka oaza tradycji w otoczeniu nowoczesnych budynków. Jeden z najpiękniejszych obiektów na Sri Lance i z pewnością obowiązkowy punkt do odwiedzenia. Jedynym problemem było bezchmurne niebo i prażące słońce. Zwiedzanie na boso rozgrzanych tarasów świątyni było sporym wyzwaniem, dla którego niewielką ochroną były skarpetki. Parzyło w stopy jak diabli i przemykaliśmy truchtem między poszczególnymi obiektami świątyni. Widoki z pewnością były jednak warte tego poświęcenia.
Najważniejszym jednak obiektem w Kolombo była wieża telewizyjna Colombo Lotus Tower. Wieża o wysokości 351,5 m (1153 stóp) ulokowana została nad brzegiem jeziora Beira. Została zbudowana przez korporację chińską w latach 2012-2019 i ostatecznie otwarta w 2022r. Jest symbolicznym punktem orientacyjnym Sri Lanki. Od 2019 r. wieża jest drugą co do wysokości konstrukcją w Azji Południowej i 19. najwyższą wieżą na świecie.
Wjazd na górę odbywa się szybkobieżną windą. W górnej części kwiata lotosu znajduje się taraz widokowy, z którego rozciąga sie malowniczy widok na miasto i jego odległe aż po horyzont okolice. Niestety, pogoda, a dokłądnie oślepiające słońce i lekka wszechobecna para wodna nieznacznie ograniczały przeźroczystość powietrza.
W dolnej części wieży znajdują się sale z pokazami multimedialnymi, tak uwielbianymi przez lokalsów. Całość pomimo oficjalnego oddania do użytku wciąż robi delikatne wrażenie bycia „w czasie wykańczania”, ale części już wykończone naprawdę robią lepsze wrażenie chociażby niż podobna wieża w Kuala Lumpur.
Po wizycie na wieży widokowej udaliśmy się na Pettah Market, szeroko polecanego jako niewyczerpalne źródło pamiątek z Sri Lanki. I tu spotkało nas wielkie rozczarowanie. Cały rozległy market (częściowo zresztą zamknięty z powodu prowadzenia prac budowlanych nad obwodnicą miejską) podzielony był na działy tematyczne, w których spotkać można było szeroko importowaną tutaj produkcję chińską i nic poza tym. Kupa ludzi, gwar, ścisk i gorące słońce nie sprzyjały dłuższemu pobytowi i poszukiwaniu czegoś szczególnego, więc po kilkunastu minutach zrezygnowaliśmy z prób zakupienia czegoś oryginalnegoi udaliśmy się do kolejnych punktów zwiedzania. Przed lunchem chcięliśmy odwiedzić jeszcze meczet Jami ul-Afar (Czerwony Meczet) oraz Colombo Old Lighthouse i Clock Tower. W sumie nic ciekawego, punkty na mapie zwiedzania, przy których zrobiliśmy jedynie krótkie przystanki na zrobienie zdjęć.
Nastała pora lunchu, na który udaliśmy się w okolice bulwaru Galle Face Green do Breeze restaurant. W innych okolicznościach być może spełniała ona rolę centrum rozrywki i imprez, ale w tych godzinach była po prostu niezłą restauracją z nieco leniwą obsługą. Ale było chłodno (dobra klima), posiadała czystą łazienkę do odżwieżenia się i bogate menu, więc na tym etapie więcej nie potrzebowaliśmy.
Po lunchu udaliśmy sie na długi spacer po bulwarze. Jest to jedna z atrakcji dla mieszkańców Kolombo: ciągnący się wzdłuż wybrzeża oceanu aż po horyzont pas trawnika, który w przeszłości odgrywał już rolę fragmentu fortyfikacji osłaniających port, teren wyścigów konnych, boisko do golfa, rugby i krykieta, a ostatnio miejsca wieczornych spotkań i imprez masowych dla mieszkańców miasta. Przyjemny spacer nad brzegiem oceanu z chłodzącą bryzą oceaniczną, rozwiewającą gorące parne powietrze zalegające nad lądem. Odbyliśmy ten godzinny przyjemny spacerek, przyglącając się spacerującym wokoło Lankijczykom, podziwiając różnorodność oferowanych fast-foodów (w życiu nie widziałem takich wielkich krewetek) oraz ciesząc oczy krajobrazami skąpanymi w ciepłym świetle schylającego się ku zachodowi słońca.
W drodze powrotnej do hotelu zaczepiliśmy jeszcze o rozpostartą na czterech nogach Sambodhi Pagoda Temple, której niezwykła architektura przyciągała wizyty turystów. Mogliśmy dostać sie do środka za pośrednictwem przylegającej do niej wieży ze schodami i windą, ale z uwagi na szybko zapadający zmrok zrezygnowaliśmy z tego zamiaru. Wolałem nie poruszać się po tym wielkim zatłoczonym mieście po zmroku, a nasz hotel znajdował się w pewnym oddaleniu na obrzeżu miasta. Dotarcie do niego zajęło nam sporo czasu, więc zameldowanie nastąpiło już po zmroku i nie mogliśmy nacieszyc się ostatnim spacerem brzegiem oceanu ani widokiem z okna (a specjalnie wybrałem w tym celu pokój z widokiem na ocean!!!).
Ostatni wieczór to przygotowanie się do jutrzejszego lotu i próba złapania odrobiny snu. Wielki pokój z dwoma łóżkami jak lotniskowce i komfortowa łazienka to jedyne, co potrzebowaliśmy.